Futbol. Kropka.

No Comments »


Wiele osób mówiło mi – fajnie piszesz, dobrze się to czyta. O jakieś polityce zagranicznej państw Zatoki Perskiej. Kiedyś z Wojtek Boliński założyliśmy bloga. O piłce rzecz jasna, no bo nie o podziale na lewactwo i prawactwo, wszechobecnym w dzisiejszej przestrzeni publicznej. O piłce. O rzeczy najważniejszej z najmniej ważnych. Mieliśmy pasję, zapał, ideały i wiarę. Wiarę ku temu, iż futbol to coś więcej niż wymęczone dziewięćdziesiąt minut w wykonaniu spoconych facetów, gdzie o wyniku decyduje i tak ślepy fart, albo ułomność przeciwnika, w najlepszy, wypadku ekscytacja rzutami karnymi. Jak mawiał Jacek Gmoch – dwa centymetry na bucie – dziesięć metrów w powietrzu. Pirlo – mała stopa. Wielu urządzało z tego tak zwane ‘heheszki’, aczkolwiek niewielu było świadomych jego wiedzy, doświadczenia, dorobku i dystansu do otaczającego świata. W czasach żartu, beki i post-informacji, gdzie za eksperta uchodzi spocony Seba z klatki obok, a Zarzeczny był prosiakiem z Eleven.

Wojtek umiłował Real Madryt. Zidane, Beckham, Figo and company. Zidanes y Pavones. Kto nie zna tego pojęcia – może przestać już czytać I wrócić na Sport.pl. Na marginesie – po Superpucharze Wojtek doznaje chwil uniesień – „Oglądasz to?!”. Ja postawiłem na bardziej przyziemną rzeczywistość. Dotykalną, osiągalną. Mięciel, Roger, Zeigdbo. Rzeczywistość taką Łazienkowską. Swojską. I tak spotkały się nasze umiłowania do piłki. Wczoraj i dziś. Wczoraj – nie znaczy wolej Ziozou po centrze Roberto Carlosa w finale Ligi Mistrzów w Glasgow przeciwko Leverkusen. I to dziś – nie znaczy - bilardowego zagrania Hamalainena do bramki przybyszów z Tiraspola.

Aczkolwiek powraca do mnie nieodparte wrażenie, iż – cytując klasyka – ktoś mnie robi w człona. Cyklicznie. I w dodatku na hasjs. Niby biega, walczy, stara się, nie odpuszcza. Innymi słowy ma wyjebane, pozoruje grę, nic go nie obchodzi. Widzę dziś zawodników takich jak Moulin, Jędrzejczyk, Dąbrowski, Sadiku. Jak na polskie warunki zarabiających 20-30 tysięcy EUR miesięcznie. Wiem – zaglądanie komuś do kieszeni jest słabe. Ale zaglądanie komuś do kieszeni w momencie, gdy ktoś robi z ciebie debila, jest nawet wskazane, trzeźwiące.

Kiedyś Krzysztof Stanowski rzekł, iż pasja przemija. Emocjonalna więź z drużyną wygasa. Czytałem te słowa ze zdumieniem. Brakiem zarumienia. Trzy lub cztery lata temu. Dziś jestem w przededniu tego procesu. Coraz częściej doświadczam tego, iż wolę iść na spacer lub do kina aniżeli na mecz. Czy to starość? Nie. To mądrość. Mądrość chwili i mądrość wieku. Z czasem każdy kibic uświadamia sobie, iż to tylko gra. Dla niego to 90 minut rozrywki, dla piłkarzy 90 minut potu. I potem rozchodzimy się. Kibic zapijać smutki/radości. I piłkarz zapija(nie wiem skąd wziął się mit abstynencji w tym zawodzie) sukcesy i porażki. I to tylko futbol. Tylko i aż. Rozrywka jak każda inna. Z twarzą Michała Kucharczyka. Którego bardzo szanuję. To tylko futbol. To tylko zabawa. Kropka.

Kto bogatemu zabroni, czyli Perez na zakupach.

No Comments »

Ekstraklasa zainaugurowana. Odwracając z obrzydzeniem wzrok od popisów kopaczy z naszych rodzimych boisk, kieruję go na zachód - trochę z tęsknoty za brazylijskim Mundialem, a trochę z ciekawości, co w Europie. A tam się dzieje, jak co roku o tej porze, dużo w kwestii transferów. Przebudowywana Barcelona, Premier League idzie na rekord wydatków, a i zwycięzca Ligi Mistrzów nie próżnuje.

Przed wczoraj Rafał Stec rzucił na Twitterze potencjalne zestawienie pomocy i ataku Realu Madryt po obecnym okienku transferowym. W środku Kroos z Modriciem, prze
d nimi James Rodriguez, na bokach Ronaldo i Bale, na szpicy Falcao. "Byłby królewski przepych, prawda?", napisał Dziennikarz. No tak, słowo "przepych" samo ciśnie się na usta.

***

Rok temu miał miejsce dość głośny transfer rewelacji La Liga do Realu - mowa oczywiście o Isco (wcześniej Malaga). Gościa kupiono za trochę więcej, niż czapkę gruszek - Wikipedia podaje 27 milionów Euro. Miał świetny początek sezonu, w kilku pierwszych spotkaniach to on - nie Cristiano Ronaldo - ciągnął grę Realu, świetnie zastępując Ozila na pozycji numer 10. Ba, w debiucie zaliczył gola i asystę, a "Królewscy" wygrali z Betisem 2:1. Potem lekko przygasł - przy okazji trener Ancelotti zaczął trochę kombinować z taktyką, rezygnując ostatecznie z ustawienia 4-2-3-1 na rzecz 4-3-3. Tym sposobem dla Isco zabrakło miejsca w składzie, bo Carlito Real swój widział ogromny i bez klasycznej "dychy" za napastnikiem.

Po roku mówi się, że Isco jest jednym z pierwszych do odstrzału. M.in. dlatego, że szeregi "Królewskich" ma zasilić James Rodriguez. Gracz o profilu bardzo podobnym do... Isco, czyli - jakby nie patrzeć - dziesiątka. Bo chyba nikt nie wierzy, że James mógłby w Realu robić za etatowego skrzydłowego, co? 

Nie wiem, jak Ancelotti upchnie na boisku wciskanego mu przez Pereza Króla Strzelców Mundialu, ale zastanawia mnie jedno. Jak to jest, że po roku Isco idzie w odstawkę, by zrobić miejsce piłkarzowi podobnemu i prezentującemu podobny (tak, tak!) poziom, tyko sporo droższemu. Wydawanie tak grubych milionów na zawodnika tylko na podstawie jego formy z Mundialu nie wygląda rozsądnie. Ja wiem, że Monaco dało za niego 40 mln już rok temu; ja wiem, że miał niezły sezon we Francji. Ale rosyjski właściciel klubu z księstwa też nie należy do oszczędnych - nie ma co się wydaną przezeń kwotą sugerować. Do tego to "tylko" liga francuska, sorry. A Mundial Mundialem, ale futbol reprezentacyjny i jeden turniej ma się nijak do całego sezonu w klubie. Poza tym, jest Isco.

Nie mówię, że James to słaby piłkarz, nie mówię, że się nie sprawdzi, może okaże się liderem "Królewskich" na lata. Ale może też okazać się kolejnym graczem, który transferem do Realu załamie sobie karierę. Tak jak - oby nie - Isco. Po prostu nie mogę zrozumieć logiki postępowania Fiorentino Pereza na rynku transferowym.



Perez to gość, którego nigdy nie wysłałbym na zakupy z moją kartą płatniczą. Wystarczyłoby, żeby zobaczył fajną reklamę markowego produktu i już gotów byłby poważnie uszczuplić mój budżet. I tak jest w Realu (nomen omen), tylko produkt nazywa się James Rodriguez, a spot reklamowy trwał około miesiąca; zorganizowany w Brazylii przez FIFA.

Jak to dobrze, że nas tam nie ma

No Comments »

Jak dobrze, że nas tam nie ma. Taka myśl chodzi po głowie za każdym razem, gdy oglądam mecze takie, jak Australia – Holandia czy też Kostaryka – Urugwaj. Australijczyków i Kostarykan z pewnością ogarnia radość i rozpiera duma, mimo iż końcowe rezultaty tych meczów są jakże diametralnie inne. Zawsze przy okazji takich spotkań zastanawiam się, co by był, gdyby na miejscu tego teoretycznie słabszego rywala była Reprezentacja Polski.

Na papierze wyglądamy o wiele lepiej, niż kadry Kostaryki i Australii. No właśnie. Tylko na papierze. Gdy trzeba wejść na boisko i zapieprzać wyglądamy jak dziecko we mgle. Niesamowicie zaimponował mi sposób rozgrywania piłki przez Australię w środkowej strefie boiska. Spokojny, dokładny, przemyślany. Na tle Holendrów, jednego z faworytów do końcowego triumfu, wyglądało to lepiej niż dobrze. I w tym momencie przypomnijcie sobie sposób budowania akcji przez naszą reprezentację w meczu z Litwą, grająca bez 8 podstawowych zawodników, która miałaby problemy z awansem do grupy mistrzowskiej w Ekstraklasie. Chaos, niedokładność. Z czym tu do ludzi. Z czym do ludzi, gdy reprezentacja Niemiec U-21 totalnie stłamsiła nas w niedawnym meczu w Hamburgu.

Kilka tygodni temu w Cafe Futbol zaprezentowano zbitkę sytuacji bramkowych z 4 ostatnich meczów Polaków. Materiał trwał 2:50. W pewnym momencie Roman Kołtoń wypala: „Ale Boży, co to ma być. To są jakieś nieprzygotowane strzały z dystansu.” Odpowiedź: „No to co miałem Roman zrobić, 30 sekund pokazać?”. Materiał wyrażający więcej niż 1000 słów.

Kostaryka w swoim pierwszym meczu niespodziewanie pokonała Urugwaj 3:1. Wynik sensacyjny, gdyż Urugwaj był wymieniany w gronie drużyn, które mogą namieszać na Mundialu. Tak się składa, ze też niedawno graliśmy z Urugwajem mecz towarzyski, wynik łatwy do odgadnięcia. Zastanawiamy się co jest kluczem do ich sukcesu, gdy drużyna teoretycznie słabsza podejmuje walkę lub tę walkę wygrywa. Oprócz umiejętności (de facto niewielkich) Kostarykanie cechowali się w tym meczu ambicją i wolą walki. Tym, czego nam brakuje w meczach kadry, gdy schodząc w przerwie Orły Adama nie muszą nawet zmieniać koszulek na czyste. Jakim cudem słuchając hymnu Chile przed meczem z Hiszpanią, widzimy w ich oczach więcej pasji i determinacji niż przez 90 minut meczu Reprezentacji Polski. Dlaczego najbardziej walecznym i ambitnym zawodnikiem tej kadry był Niemiec, którego już i tak w niej nie ma.

Mawiają, ze na świecie nie ma już słabych drużyn. To błąd. Jesteśmy my. Z zerowym poziomem ambicji i determinacji. Nie wiem czy w ogóle mogę wyrazić jakieś pretensje. Lewandowski znowu strzeli bramkę z San Marino i zacznie uciszać stadion. Wychodzi Błaszczykowski i przed najważniejszym meczem, decydującym o wyjściu z grupy mówi coś o biletach. Że mu zabrakło. Szanujmy się. Mentalnie pasujemy tylko do jednej drużyny tergo turnieju. Do Kamerunu. Jak słusznie zauważył redaktor Stanowski, obie reprezentacje zdołały wynegocjować premie przed turniejem, niezależne od wyników (vide EURO 2012).



Mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się kadry ambitnej, walecznej i zdeterminowanej. Kadry, w której piłkarze będą grać dla nas, dla Polaków. Będą dumni z noszenia koszulki z Białym Orłem na piersi. Kadry bez odpadów z Francji czy Niemiec. Bez mentalnych Błaszczykowskich.  

Na koniec krótki filmik o tym jak powinno się śpiewać hymn narodowy:



Przetrącony kręgosłup

No Comments »


A miało być tak pięknie. Iker Casillas miał zostać nieśmiertelny, miał pobić rekord świata bez puszczenia gola w spotkaniach mundialowych. Tymczasem Robben, van Persie i spółka okazali się Bane'm, łamiącym kręgosłup piłkarskiego Batmana z Półwyspu Iberyjskiego.

Trwa medialny sąd na jednym z największych bramkarzy wszech czasów. To jego obwinia się za porażkę, w Hiszpanii pojawił się nawet nagłówek mówiący do Ikera wprost - "To twoja wina". Prawda - zaliczył piękną asystę przy bramce van Persiego, prawda - Robben rozjechał go walcem ze dwa razy (para stoperów też się pod ten walec załapała), ale winienie tylko bramkarza za tę porażkę to grube nadużycie. Z drugiej strony, wynik poszedł świat, a o faulu na Casillasie przy bramce na 3:1 nikt nie pamięta. Swoją drogą, gdybym miał wskazać w hiszpańskich szeregach jednostkę odpowiedzialną za porażkę, wytknąłbym palcem Davida Silvę. Gdyby nie próbował nonszalancko lobować, gdy Hiszpanie prowadzili 1:0, gdyby wykorzystał z zimną krwią sytuację sam na sam, mecz ułożyłby się inaczej, a van Gaal miałby w przerwie trudny orzech do zgryzienia.

Przy całym medialnym pastwieniu się nad Casillasem, nie ono irytuje/bawi najbardziej. Opinia publiczna dzieli się teraz na dwie frakcje. Jedna już niemal pogrzebała La Furia Roja, a z Oranje zrobiła co najmniej finalistów turnieju. Druga przypomina świetny początek Holandii na Euro 2008, porażkę Hiszpanów ze Szwajcarją w RPA 4 lata temu i widzi w Hiszpanach tego właśnie Batmana, który - po złamaniu mu kręgosłupa na początku historii - wraca, aby spuścić wszystkim wpierdol.

Jedni i drudzy mają rację.

Jedni i drudzy jej nie mają.

Jest pewna, niewielka grupka ludzi, którzy wiedzą, czy ekipa Hiszpanii pozbiera się, czy nie. To ci, którzy wczoraj zeszli do szatni zbierając wcześniej oklep w rozmiarze 5:1.



Łukasik do Lechii, czyli kibic nie ogląda meczów swojej drużyny

No Comments »


Każda plotka transferowa wywołuje w sieci lawinę komentarzy. Śledzenie ich, niejednokrotnie zabawnych, wulgarnych, rzadziej wyważonych i merytorycznych, nasuwa pewien smutny wniosek, który skłonił mnie do popełnienia kilku słów na ten temat.

Serwis weszlo.com poinformował dziś, że bliskie finalizacji są przenosiny Daniela Łukasika do Lechii Gdańsk. Kwota transferu ma opiewać na około 3 miliony złotych. Przypomnę 3 miliony złotych to między 700, a 800 tysięcy euro. W kontekście tego piłkarza, kwota wręcz niewyobrażalna, wzięta z kosmosu. W tej sytuacji należałoby opakować Daniela w ozdobny papier, przyczepić na czubku głowy czerwoną wstążeczkę, psiknąć perfumami i delikatnie przetransportować do najbliższego portu lotniczego, aby tylko nie złapał przypadkiem jakieś kontuzji.

Jakie atutu ma Łukasik? Co może dać Legii walczącej o wejście do mitycznej Ligii Mistrzów. Szybki – nie. Z dokładnym podaniem – może, ale tylko do stoperów, ewentualnie bramkarza. Kreatywny – nigdy w życiu. Wydolny – prawie umarł na murawie w meczu z Pogonią. Silny fizycznie – szanujmy się. Dokładny w odbiorze – właściwie to tak, ale głównie z faulem. Stałe fragmenty – chyba jeszcze nie znalazł bramkarza. Z punktu widzenia Legii to piłkarz bez atutów. Na pewno miałby pewny plac w Ruchu, Zawiszy czy Piaście. Ale nie na Łazienkowskiej. Dlaczego, bo jest za słaby.*

Powiecie, że młody. Młody to jest Max Meyer, rocznik ’95 (18 lat), który zagrał już 30 meczów w Bundeslidze w barwach Wolfsburga i zadebiutował w Nationalmanschaft. Łukasik ma 23 lata. I nie jest młody. Od debiutu w pamiętnym meczu z Ukrainą na Stadionie Narodowym zalicza permanentny zjazd. On się nie tylko nie rozwija. On się wręcz zwija.

Ale nie! Fanpage Legionisci.com, komentarze pod wpisem:

„chuj z ceną, to przyszłość Legii.. niech zostaje!”
„700.000 euro za Łukasika ? no nieźle mam nadzieje ze władze k(L)ubu nie są ze sprzedadzą go za takie marne pieniądze jest młody może się rozwinąć jeszcze”

Człowiek czyta takie wpisy i myśli sobie: „kurwa, czy połowa kibiców mojego ukochanego klubu to debile?!” Trudno nad tym przejść do porządku dziennego. Trafia się jedyny w swoim rodzaju deal, aby sprzedać głębokiego rezerwowego za prawie 800 tysięcy euro, nie osłabiając przy tym podstawowego składu. A tu taka lawina żalu i narzekań.

Można dojść do wniosku, że ci kibice nie oglądają meczów Legii, a polubili stronę legioniści.com, bo to jest modne, albo ktoś im kiedyś powiedział, że to jest cool. Nie stajesz się kibicem przez to, że ustawisz sobie jako cover photo zdjęcie z ostatniej oprawy. Nie stajesz się kibicem przez to, że polubiłeś „Legia Warszawa”, Legia.net, Legionisci.com na Facebooku. Oglądaj mecze w telewizji czy Internecie! Chodź na mecze, dopinguj! Czytaj, analizuj, interesuj się nie tylko pierwszą drużyną, ale i rezerwami, juniorami! Bądź na bieżąco! A jeśli nie jesteś i w ataku na Lecha szukałeś Danijela Ljuboji, to przynajmniej się nie ośmieszaj.

*Na koniec Przemysław Cecherz informuje nas dlaczego Daniel Łukasik (sędzia) nie gra w Legii i powinien z niej odejść:

Termopile Atletico

No Comments »


Uff, mamy poniedziałek, wiatr przewiał już ostatnie resztki bitewnego kurzu znad murawy lizbońskiego Estadio da Luz. Zwycięzcy odtrąbili już swój triumf, przegrani opłakali porażkę. Ten patetyczny wstęp oznacza, że czas na kilka słów na zimno po finale Ligi Mistrzów. W poniedziałek, bo jeszcze wczoraj byłyby pisane rozdygotanymi palcami fana jednej z drużyn uczestniczących w finale.

Gloria Victis, chwała pokonanym, mimo, że samo spotkanie finałowe w wykonaniu Atletico mogło być rozczarowujące (Realu zresztą też, ale takie prawo finału). Atletico to drużyna, która się wykrwawiła. Wreszcie musiała. Krwawiła przez cały sezon, wszyscy czekali, aż w końcu padnie, a ona - nie zwracając uwagi na liczne rany, spowodowane takim, a nie innym stylem gry - doszła w chwale aż do finału Ligi Mistrzów, zgarniając do tego sensacyjne mistrzostwo Hiszpanii. Krwawiła również w samym finale na Estadio da Luz, broniąc korzystnego wyniku. Niczym bokser schowany za podwójną gardą, słaniający się coraz bardziej w narożniku, starający się dotrwać do końcowego gongu, przyjmujący kolejne cepy rywala . Bokser, który uległ w samej końcówce precyzyjnemu ciosowi Sergio Ramosa.  Na więcej nie starczyło już sił. Symboliczna jest bramka Marcelo na 3:1. W normalnej sytuacji nie miałby prawa oddać tego strzału, zostałby osaczony przez wściekłą hordę w czerwono-białych barwach i być może powalony na ziemię, gdyby innego wyjścia nie było. Po 118 minutach wyczerpującej, fizycznej gry wyglądało to jednak jak zaproszenie w pole karne.

To jeszcze nie koniec, po zakończeniu najlepszego sezonu w swojej historii Atletico nadal krwawi. Taka jest cena ich sukcesu. W lizbońskim finale klub walczył również o swoją przyszłość finansową. Poległ. Pięknie, ale poległ. Czarny scenariusz zakłada, że - zaledwie wypożyczony do Madrytu - Courtouis tym razem zostanie w Chelsea, dokąd również przeniesie się Diego Costa (ten, który w Lizbonie padł jako pierwszy). Koke, Arda Turan, Filipe Luis - oni także przyciągnęli uwagę wielu bogatszych klubów. Nie możemy być także pewni przyszłości samego Diego Simeone. Wygląda na to, że dla fanów Atletico skończył się właśnie najpiękniejszy sezon w życiu, co teraz trzeba będzie okupić wieloma wyrzeczeniami. Kończy się bajka, nadchodzi smutna rzeczywistość. I właśnie dlatego szkoda mi jest Atletico tak, jak nie było nigdy szkoda nikogo innego po zajęciu "zaledwie" drugiego miejsca. 

Druga połowa dogrywki na Estadio da Luz


***

Veni, vidi, vici - może powiedzieć sobie do lustra Carlo Ancelotii po swoim debiutanckim sezonie w Realu. Dał "Królewskim" to, czego nie mogło dać dziesięciu (10 to chyba liczba tego sezonu w Realu) jego poprzedników, włączając w to trenera do zadań specjalnych - Jose Mourinho. Temu ostatniemu Los Blancos zawdzięczają jednak przełamanie klątwy 1/8 Ligi Mistrzów. Ale nie to wryło się w madryckiej pamięci zbiorowej najbardziej. Mourinho wypowiedział wojnę wszystkim wokół, włącznie z własnymi kibicami i częścią piłkarzy. To właśnie zapamiętano - poległ w konflikcie, który sam rozpętał. Ancelotti to jego przeciwieństwo. Chwali się go w Madrycie za kojący spokój, który wprowadził w szatni. Ten sam spokój, za który dziś wieszano by na Włochu psy, gdyby Sergio Ramos nie wyrównał w doliczonym czasie gry. Już oczami wyobraźni widzę teksty w madryckiej prasie zarzucające Ancelottiemu stanie i rzucie gumy przy bocznej linii, w momencie, gdy Real przegrywał wymarzoną "decimę". Biło to po oczach zwłaszcza w zestawieniu z niezwykle żywiołowym trenerem rywali. Widzę również sypiące się zewsząd teksty, że Cristiano Ronaldo znów był niewidoczny w meczu o najwyższą stawkę, a Benzema chyba nie dojechał na mecz. Ale Sergio Ramos trafił, zwycięzców się nie sądzi, a futbol jest okrutny. Po raz kolejny.

***

PS Na koniec jeszcze dajmy obrazowi wyrazić więcej niż tysiąc słów. Najładniejsze - moim zdaniem - sportowe foto z finału i w ogóle w ostatnim czasie. Wymowne.


Leo, proszę, odejdź z Barcelony!

1 Comment »

Źródło

Czytam sobie właśnie, że madrycki "AS" rzuca grubego newsa: oto Barca rozważa pozbycie się swojej ikony, Leo Messiego, i to jeszcze tego lata, zaraz po brazylijskim Mundialu. Brzmi to niemal jak tekst "Faktu"/"Superexpressu" o jagodziance przeznaczenia lub czajniku śmierci. Ot, bzdura wyssana z palca, zwłaszcza, że AS w całej tej hiszpańskiej wojnie futbolowej zawsze był po stronie Realu Madryt. Wiadomo, katalońska prasa rozpuszcza pierdoły na temat "Królewskich", madrycka pisze bzdury o "Dumie Katalonii". Z jednej strony nie chce mi się w to wierzyć, z drugiej - jestem w stanie sobie wyobrazić odejście Leo z Barcy. Zwłaszcza za rok, gdyby - pod nowym trenerem - kolejny sezon miał tak słaby, jak ten.

Niby bzdet, zapewne dziennikarska prowokacja, może chęć jeszcze większego popsucia atmosfery na Camp Nou przez dziennik z Madrytu. Ale, gdy wczytuję się w to bardziej, argumentacja "ASa" okazuje się być całkiem sensowna. Jak nie wiadomo, o chodzi, to chodzi o kasę. Messi negocjuje nowy kontrakt i chce dostawać górę złota, która uczyni go najlepiej zarabiającym kopaczem w galaktyce. Włodarze klubu z Katalonii patrzą na jego grę i zastanawiają się, czy to się w dłuższej perspektywie opyla. Zamiast płacić górę złota Messiemu, który może już nie wrócić na swój dawny poziom, można przecież go sprzedać i jeszcze rzeczoną górę złota przytulić. Znaleźliby się chętni z odpowiednimi zasobami, wszak mamy w europejskiej piłce erę petrodolara i kluby z opcją "sugar daddy".

No i ja bardzo, bardzo chciałbym, żeby Messi z Barcelony odszedł, i to jak najszybciej. Bynajmniej nie dlatego, że źle im życzę. Moje marzenie wynika raczej z potrzeb bezstronnego obserwatora. 

Barcelona to dom Messiego, ale w przeciwieństwie do np. ciągle głodnego sukcesów Liverpoolu Gerrarda, Argentyńczyk wygrał w Katalonii wszystko. WSZYSTKO. I to kilkukrotnie. Może zmiana klubu okazałaby się tym stymulantem, którego znudzony hiperpiłkarz potrzebuje teraz najbardziej? Nigdy nie bolała mnie mania nazywania Messiego piłkarzem wszech czasów, choć to temat do dyskusji, która pewnie nie ma rozwiązania. W każdym razie, czy nie byłoby fascynujące obserwowanie kogoś takiego jak Lionel Messi w zupełnie nowej rzeczywistości, w nowym otoczeniu, w innej lidze? Jak dla mnie brzmi dobrze. Ta niepewność - skończył się, czy nie? Czy wciągnie swój nowy klub na piłkarski Everest, czy może nigdy nie będzie już TYM wielkim Messim, który w Barcelonie zdobył wszystko, co do zdobycia miał i jeszcze trochę więcej?

Kiedyś twierdziłem, że Guardiola nie sprawdzi się w żadnym innym klubie, niż Barcelona - na razie wygląda na to, że się myliłem. W wypadku Messiego nie odważę się na przewidywania, ale jeśli news "AS'a" okaże się zawierać chociaż ziarenko prawdy... Nie mogę się doczekać :)

Reprezentacja Polski - Upadek (video)

No Comments »




Upadek futbolu w wykonaniu reprezentacji Polski na przykładzie akcji, która wzbudziła politowanie wśród Januszów i Jolant Pieńkowskich zgromadzonych 5 marca 2014 na Stadionie Narodowym.

Niech przemówi obraz!

Inaki Astiz do reprezentacji!

No Comments »


Mateusz Borek ćwierknął dziś na Twitterze, iż prawdopodobną konfiguracją stoperów w meczu Polska-Szkocja jest para Glik - Szukała . Każdy, kto śledził nieudane dla nas eliminacje do brazylijskiego Mundialu ma z pewnością mieszane uczucia. Kamil Glik, gwiazda i kapitan włoskiego Torino, maczał palce w co najmniej połowie bramek straconych w eliminacjach. Nie jest to bynajmniej przypadek. Z natury jest po prostu typowym przecinakiem, wspominał o tym Tomasz Hajto w niedzielnym Cafe Futbol. Takie też są jego zadania w turyńskim trójkącie defensywnym. Przetnij, wyczyść, sfauluj. Liczba siedmiu żółtych kartek mówi sama za siebie. Ma wiele zalet, jednak nie można do niej zaliczyć szybkości czy też mobilności. W ustawieniu z klasyczną czwórką obrońców potrzebuje odpowiedniego partnera, który będzie biegał, wyprzedzał, przechwytywał. Potrzebuje dobrego uzupełnienia.

Kimś takim nie jest z pewnością Łukasz Szukała. Jest silny, wysoki, dobrze grający głową, lecz na pewno nie szybki i mobilny. A takiego właśnie partnera potrzebuje Kamil Glik, wokół którego Adam Nawałka powinien zbudować defensywę na eliminacje Euro2016. Szukała jest zbyt podobnym zawodnikiem do Glika, zaś gra trenera Fornalika na "dwie wieże" została brutalnie zweryfikowana przez naszych rywali w eliminacjach. Reprezentacja potrzebuje stopera szybkiego, wybieganego, potrafiącego dobrze wyprowadzić piłkę do pomocników. Kimś takim miał być Marcin Kamiński z Lecha Poznań, jednak obecnie wyprowadzenie piłki i elegancja w grze to jego jedyne atuty, które i tak wypadają blado w konfrontacjach w rodzimej Ekstraklasie. Poza tym w walce o górną piłkę przepchnęła by go nawet Adamiakowa z Biedronki. Trener Nawałka napalił się na testowanie Macieja Wilusza z GKS Bełchatów. Jego wola, jego prawo. Chłopak nieźle wypadł na egzotycznym zimowym zgrupowaniu, lecz jakoś trudno jest mi sobie wyobrazić jego grę przeciwko Niemcom, Irlandczykom czy Szkotom.

Rozwiązaniem problemów na środku obrony mógłby okazać Inaki Astiz. W Polce przebywa już ósmy rok, nie byłoby problemów z nadaniem mu obywatelstwa. Nie byłby konieczny tryb przyspieszony jak w przypadku pozostałych naturalizowanych graczy (Olisadebe, Roger). Nieźle radzi sobie z językiem, do tego od początku wyrażał chęć grania w reprezentacji Polski. Ostatnie pół roku stracił na leczeniu kontuzji, jednak gdy jest zdrowy, prezentuje równy, wysoki poziom. W tej rundzie nie tylko skutecznie broni, ale i przesądza o wynikach meczów Legii. Astiz wydaje się dobrym partnerem dla Glika. Jest dość szybki, jak każdy Hiszpan - niezły technicznie, często stara się rozgrywać piłkę w meczach Legii. Do odpowiednich cech motorycznych dochodzi również wzrost (185 cm / 74 kg), jakże istotny na tej pozycji.

Naturalizacja zawodnika zawsze jest tematem trudnym. Pojawiają się głosy o tym, iż Polskę powinni reprezentować tylko Polacy. Trudno się z tym nie zgodzić, jednak obecnie "zasady gry" ulegają zmianie. Nawet tak genialna futbolowo nacja jak Hiszpanie postanowiła naturalizować Brazylijczyka Diego Costę z Atletico Madryt, tocząc przy tym pojedynek na noże z brazylijską federacją. W przeszłości takich przypadków było wiele. Thiago Motta (Włochy), Pepe (Portugalia), Marcos Senna (Hiszpania). Nie powinniśmy mieć w tej kwestii żadnych kompleksów. Skoro robią to wielcy, to dlaczego nie my.

Świat jest globalną wioską. Granice ulegają zacieraniu, także w futbolu. Astiz nie będzie zbawieniem tej reprezentacji, nie strzeli w niej 30 bramek, ale może dać fundament do budowania solidnej defensywy na eliminacje dwóch najbliższych wielkich turniejów. Cel jest jeden - awans na Euro2016, toteż wszystkie ręce na pokład!

Technologie w służbie polskiego futbolu

No Comments »


Notka zainspirowana dzisiejszym felietonem Przemysława "Robię Trzy Gazety" Rudzkiego opublikowanym w "Przeglądzie Sportowym".

Wiem. Jest pomysł. Jak zaistnieć w świecie reprezentacyjnej piłki mimo marnych wyników naszych narodowych kopaczy? Jak zrobić, żeby wszyscy byli zadowoleni, a i jeszcze hajs się zgadzał? Jak uszczęśliwić te miliony selekcjonerów, którzy przy każdych eliminacjach, turniejach, na które się dostaniemy i meczach towarzyskich reprezentacji zasiadają przed telewizorami i z piwkiem w ręku głośno, spod wąsa wyrażają swoje zdanie: "Wawrzyniak? A czemu nie Boenisch?", "Obraniak? To nie Polak, dawać Mierzejewskiego!", "Mierzejewski? Słaby, dawać Obraniaka!", "Lewandowski nie strzela, na ławę go!".

Po kolei.

Niedługo gramy jakiś tam mecz ze Szkocją. Potem chyba jakieś eliminacje, gdzie zbierzemy oklep od Niemców, wygramy - daj Boże - z Gibraltarem, a z wyspiarzami będziemy tłukli się o baraże w konkurencji "kto dłużej utrzyma piłkę na ziemi, bez lagi do przodu". Znamienny jest obojętny ton powyższych dwóch zdań. Obojętna coraz bardziej jest mi bowiem cała nasza reprezentacyjna piłka. Oglądam, nawet trzymam kciuki, ale to nie to, co kiedyś. Z każdym kolejnym selekcjonerem jest gorzej. Ostatnia biało-czerwona drużyna, którą się NAPRAWDĘ emocjonowałem, to kadra Beenhaakkera (pomijam jednorazowy zryw serca na Euro 2012, kiedy dałem się porwać panującym  nastrojom). Smuda, Fornalik, Nawałka - kolejni "pozoranci" na najważniejszym w polskiej piłce stanowisku sprawiają, że naprawdę mam w dupie, czy na lewej obronie zagra Boenisch, czy Wawrzyniak, czy Obraniak to Polak i czy nie lubi się z Błaszczykowskim, czy jednak kochają się jak bracia. Nawet nieskuteczność Lewego w kadrze wzbudza we mnie mniejsze chyba emocje, niż skuteczność i piękne gole Zlatana czy Suareza w rozgrywkach ligowych. I to pomimo, że wciąż piszę o reprezentacji w pierwszej osobie liczby mnogiej.

Ciągle nikt nie może wpaść na pomysł, by zerżnąć od Niemców lub Belgów koncepcję pracy u podstaw; zatrudnia się kolejnych prowincjonalnych trenerów i oczekuje cudów. I nie zanosi się na zmianę. 

Więc może spróbować inaczej?

Wyobraźmy sobie, że Nawałka przegrywa eliminacje. Zbieramy przewidziany oklep od Niemców, Lewy nie trafia karnego z Gibraltarem i kończy rozgrywki z zerowym dorobkiem bramkowym, a wyspiarze okazują się lepszymi drwalami od nas. Koniec. Euro 2016 - kolejny turniej, który możemy najwyżej polizać przez szyby telewizorów. Selekcjoner zostaje tradycyjnie wyjebany, tabloidy trąbią o tym, ile zarobił, wszyscy wieszają na nim psy, i każdy jest zaskoczony - generalnie jeden wielki faken. No i - jak zwykle - trzeba wybrać nowego selekcjonera. Podnosi się wielka ogólnonarodowa dyskusja. Z zagranicy? Czy Polak? I wtedy zaczyna się jazda. Telewizję i internet obiegają spoty, w których jaśnie nam panujący prezes Boniek przedstawia listę dziesięciu kandydatów i zachęca do wysyłania smsów na swojego faworyta! Rozwiązanie genialne w swojej prostocie. Niech to naród wybierze selekcjonera. Nowocześnie, nowatorsko i pioniersko! Skończyłyby się dyskusje, wszak mielibyśmy na tym stanowisku człowieka wyłonionego w myśl zasady vox populi, vox dei. Odpowiedzialność zostałaby zdjęta z PZPN na kibiców. Że trener X dał dupy? Sami takiego wybraliście. Do tego opłaty za smsy zasiliłyby nieco związkową kasę. Wybierajmy selekcjonerów smsami. A że będziemy piłkarskim pośmiewiskiem w skali świata? Bitch, please. Już jesteśmy.


PS.
A jak już wybierzemy selekcjonera, a właściwie trenera, to można pójść dalej i wybierać w drodze powszechnego, smsowego głosowania skład kadry na poszczególne mecze. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby - o ile PZPNowi nie zależy na hajsie z smsów - wykorzystać do tego Facebooka, Twittera, czy co tam jeszcze. Skoro już jesteśmy słabi w piłkę i nie robimy nic, żeby to zmienić... Tak, bylibyśmy chociaż nowatorscy.