Termopile Atletico


Uff, mamy poniedziałek, wiatr przewiał już ostatnie resztki bitewnego kurzu znad murawy lizbońskiego Estadio da Luz. Zwycięzcy odtrąbili już swój triumf, przegrani opłakali porażkę. Ten patetyczny wstęp oznacza, że czas na kilka słów na zimno po finale Ligi Mistrzów. W poniedziałek, bo jeszcze wczoraj byłyby pisane rozdygotanymi palcami fana jednej z drużyn uczestniczących w finale.

Gloria Victis, chwała pokonanym, mimo, że samo spotkanie finałowe w wykonaniu Atletico mogło być rozczarowujące (Realu zresztą też, ale takie prawo finału). Atletico to drużyna, która się wykrwawiła. Wreszcie musiała. Krwawiła przez cały sezon, wszyscy czekali, aż w końcu padnie, a ona - nie zwracając uwagi na liczne rany, spowodowane takim, a nie innym stylem gry - doszła w chwale aż do finału Ligi Mistrzów, zgarniając do tego sensacyjne mistrzostwo Hiszpanii. Krwawiła również w samym finale na Estadio da Luz, broniąc korzystnego wyniku. Niczym bokser schowany za podwójną gardą, słaniający się coraz bardziej w narożniku, starający się dotrwać do końcowego gongu, przyjmujący kolejne cepy rywala . Bokser, który uległ w samej końcówce precyzyjnemu ciosowi Sergio Ramosa.  Na więcej nie starczyło już sił. Symboliczna jest bramka Marcelo na 3:1. W normalnej sytuacji nie miałby prawa oddać tego strzału, zostałby osaczony przez wściekłą hordę w czerwono-białych barwach i być może powalony na ziemię, gdyby innego wyjścia nie było. Po 118 minutach wyczerpującej, fizycznej gry wyglądało to jednak jak zaproszenie w pole karne.

To jeszcze nie koniec, po zakończeniu najlepszego sezonu w swojej historii Atletico nadal krwawi. Taka jest cena ich sukcesu. W lizbońskim finale klub walczył również o swoją przyszłość finansową. Poległ. Pięknie, ale poległ. Czarny scenariusz zakłada, że - zaledwie wypożyczony do Madrytu - Courtouis tym razem zostanie w Chelsea, dokąd również przeniesie się Diego Costa (ten, który w Lizbonie padł jako pierwszy). Koke, Arda Turan, Filipe Luis - oni także przyciągnęli uwagę wielu bogatszych klubów. Nie możemy być także pewni przyszłości samego Diego Simeone. Wygląda na to, że dla fanów Atletico skończył się właśnie najpiękniejszy sezon w życiu, co teraz trzeba będzie okupić wieloma wyrzeczeniami. Kończy się bajka, nadchodzi smutna rzeczywistość. I właśnie dlatego szkoda mi jest Atletico tak, jak nie było nigdy szkoda nikogo innego po zajęciu "zaledwie" drugiego miejsca. 

Druga połowa dogrywki na Estadio da Luz


***

Veni, vidi, vici - może powiedzieć sobie do lustra Carlo Ancelotii po swoim debiutanckim sezonie w Realu. Dał "Królewskim" to, czego nie mogło dać dziesięciu (10 to chyba liczba tego sezonu w Realu) jego poprzedników, włączając w to trenera do zadań specjalnych - Jose Mourinho. Temu ostatniemu Los Blancos zawdzięczają jednak przełamanie klątwy 1/8 Ligi Mistrzów. Ale nie to wryło się w madryckiej pamięci zbiorowej najbardziej. Mourinho wypowiedział wojnę wszystkim wokół, włącznie z własnymi kibicami i częścią piłkarzy. To właśnie zapamiętano - poległ w konflikcie, który sam rozpętał. Ancelotti to jego przeciwieństwo. Chwali się go w Madrycie za kojący spokój, który wprowadził w szatni. Ten sam spokój, za który dziś wieszano by na Włochu psy, gdyby Sergio Ramos nie wyrównał w doliczonym czasie gry. Już oczami wyobraźni widzę teksty w madryckiej prasie zarzucające Ancelottiemu stanie i rzucie gumy przy bocznej linii, w momencie, gdy Real przegrywał wymarzoną "decimę". Biło to po oczach zwłaszcza w zestawieniu z niezwykle żywiołowym trenerem rywali. Widzę również sypiące się zewsząd teksty, że Cristiano Ronaldo znów był niewidoczny w meczu o najwyższą stawkę, a Benzema chyba nie dojechał na mecz. Ale Sergio Ramos trafił, zwycięzców się nie sądzi, a futbol jest okrutny. Po raz kolejny.

***

PS Na koniec jeszcze dajmy obrazowi wyrazić więcej niż tysiąc słów. Najładniejsze - moim zdaniem - sportowe foto z finału i w ogóle w ostatnim czasie. Wymowne.


This entry was posted on poniedziałek, 26 maja 2014 and is filed under ,,,,,. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.

Leave a Reply

Podpisz się imieniem lub pseudonimem. Dyskusja z 5 Anonimami nie ma sensu :)