A miało być tak pięknie. Iker Casillas miał zostać nieśmiertelny, miał pobić rekord świata bez puszczenia gola w spotkaniach mundialowych. Tymczasem Robben, van Persie i spółka okazali się Bane'm, łamiącym kręgosłup piłkarskiego Batmana z Półwyspu Iberyjskiego.
Trwa medialny sąd na jednym z największych bramkarzy wszech czasów. To jego obwinia się za porażkę, w Hiszpanii pojawił się nawet nagłówek mówiący do Ikera wprost - "To twoja wina". Prawda - zaliczył piękną asystę przy bramce van Persiego, prawda - Robben rozjechał go walcem ze dwa razy (para stoperów też się pod ten walec załapała), ale winienie tylko bramkarza za tę porażkę to grube nadużycie. Z drugiej strony, wynik poszedł świat, a o faulu na Casillasie przy bramce na 3:1 nikt nie pamięta. Swoją drogą, gdybym miał wskazać w hiszpańskich szeregach jednostkę odpowiedzialną za porażkę, wytknąłbym palcem Davida Silvę. Gdyby nie próbował nonszalancko lobować, gdy Hiszpanie prowadzili 1:0, gdyby wykorzystał z zimną krwią sytuację sam na sam, mecz ułożyłby się inaczej, a van Gaal miałby w przerwie trudny orzech do zgryzienia.
Przy całym medialnym pastwieniu się nad Casillasem, nie ono irytuje/bawi najbardziej. Opinia publiczna dzieli się teraz na dwie frakcje. Jedna już niemal pogrzebała La Furia Roja, a z Oranje zrobiła co najmniej finalistów turnieju. Druga przypomina świetny początek Holandii na Euro 2008, porażkę Hiszpanów ze Szwajcarją w RPA 4 lata temu i widzi w Hiszpanach tego właśnie Batmana, który - po złamaniu mu kręgosłupa na początku historii - wraca, aby spuścić wszystkim wpierdol.
Jedni i drudzy mają rację.
Jedni i drudzy jej nie mają.
Jest pewna, niewielka grupka ludzi, którzy wiedzą, czy ekipa Hiszpanii pozbiera się, czy nie. To ci, którzy wczoraj zeszli do szatni zbierając wcześniej oklep w rozmiarze 5:1.