Pochwała pijaństwa czyli trudno być kibicem na trzeźwo


Chęć bezpośredniego delektowania się futbolem na piłkarskim stadionie wiąże się z kilkoma warunkami i prawidłowościami. Trzeba oczywiście nabyć bilet. To akurat najmniejszy problem. Warto również zabrać ze sobą barwy identyfikujące drużynę, której się kibicuje. Ponadto znacznie lepiej mecze ogląda się w towarzystwie znajomego, który ma pojęcie o futbolu, aniżeli samemu. To wszystko prawda. Jednak do tego obrazu statystycznego polskiego kibica na stadionie brakuje jednego – alkoholu.

Czy to mecze klubowe, czy też reprezentacyjne, naszych kopaczy trudno ogląda się na trzeźwo. Wiąże się to z poziomem piłki nad Wisłą.  Eurowpierdol goni eurowpierdol. Wilno, Pawłodar, Kiszyniów czy Baku śnią się nam po nocach. Na szczęście polski kibic nie jest w ciemię bity i przed meczem z reguły odbywa mini „obóz kondycyjny”. Taki mały BPS – bezpośrednie przygotowanie startowo-alkoholowe.  

Samo wyjście na mecz to swoisty rytuał. Z reguły już na kilka dni przed nie możemy doczekać się wybicia godziny zero. Szalik już od paru dni leży na półce, próbujemy przewidzieć wyjściowy skład, śledzimy newsy z „naszego” obozu. W powietrzu czuć dreszczyk emocji, aurę wyczekiwania. Bardzo ważną częścią tego rytuału jest spożycie, uwaga – słowo klucz, odpowiedniej ilości alkoholu. Z doświadczenia własnego oraz znajomych - standardem w tym przypadku powinien być „alkohol twardy”, najlepiej smakowy. W ostatnim okresie możemy zaobserwować na polskim rynku gorzelniczym wysyp niezliczonej ilości smakowych wódek począwszy od ananasa, przez miętę, aż po miód. Alkohol smakowy spożywamy jest z reguły z przyjemnością, co znacząco różni go od tzw. czystej. Nie zaleca się spożywania szampana (chyba, że po zwycięstwie), wina oraz alkoholi z półki premium. Takie trunki zostawmy na zacniejsze okazje, jak na przykład celebrację sukcesu, jakim jest wygranie ligi, bądź zdobycie jakiegoś pucharu. Ewentualnie, w przypadku kadry narodowej, pokonanie raz na dwa lata drużyny wyżej notowanej w rankingu FIFA (wcześniej Portugalia, Czechy – teraz Jordania, Zambia, Sierra Leone). Odpada także piwo, gdyż nie można czerpać przyjemności z oglądania meczu wychodząc co 10 minut do toalety, co miałoby niewątpliwie miejsce po spożyciu czteropaku  tego jakże zacnego złotego trunku.

Delektując się alkoholem przed meczem musimy koniecznie zwrócić baczną uwagę na jego ilość. Optymalnie rozwiązanie brzmi, choć wielu uzna to za herezję – „połówka na dwóch”. Większe ilości mogą spowodować nieoczekiwane nawroty ukrytej choroby lokomocyjnej w autobusie/tramwaju/pociągu, bądź też problemy z rozpoznaniem własnej drużyny na boisku. Ponadto w stanie skrajnego upojenia alkoholowego możemy nie dać rady przejść przez stadionowe bramki.

Osobnym przypadkiem jest tzw. „szlak alkoholowy”. Zjawisko to występuje późną wiosną oraz latem. Po spożyciu pewnej porcji twardego alkoholu w plenerze wyruszamy w kierunku stadionu. Pech i tragizm tej sytuacji polega na tym, iż wzdłuż naszej drogi znajdują się czynne lokale gastronomiczne. Nie sposób oczywiście przejść obok nich obojętnie. Pamiętajmy o check-inie na Fejsie!

Warta polecenia jest również instytucja tzw. „piwa na drogę”. Jeśli czas dojazdu na stadion przekracza 10 minut, można spokojnie zaopatrzyć się w browarka, którego spożyjemy w drodze na mecz. Jest to o tyle dobre rozwiązanie, gdyż nie ryzykujemy bliskiego spotkania ze służbami mundurowymi i, co za tym idzie, mandatu. W tym, jakże niepożądanym przypadku, koszt całościowy eventu wzrósłby 2-3 krotnie. Pamiętajmy jednak, aby po wyjściu z autobusu/tramwaju/pociągu kulturalnie zostawić pustą puszkę lub butelkę w okolicach kosza. Nie w koszu, bo ten jest z reguły przepełniony, lecz w bliskim jego sąsiedztwie.

Alkohol u kibica pełni również funkcję rozgrzewającą. Procenty napływające do tętnic sprawiają, że dopingujemy lepiej, krzyczymy głośniej, skaczemy wyżej! Rozgrzewanie jest szczególnie ważne na późnojesiennych i wczesnowiosennych etapach sezonu. Wtedy to aura w naszym kraju nie rozpieszcza kibiców piłkarskich, lecz odpowiednio przeprowadzony „trening przedmeczowy” potrafi zaradzić pogodowym niedogodnościom.

Alkohol był, jest i będzie częścią nadwiślańskiego rytuału kibicowania. Pozostaje jedynie mieć nadzieje, iż nikt nie złamie sobie palca podczas wchodzenia na mecz pod wpływam alkoholu, gdyż w takim wypadku istnieje ryzyko, że premier Tusk będzie lobbował za wprowadzeniem obowiązku posiadania alkomatu przez każdego kibica oraz zainstalowaniu tego typu urządzeń na wszystkich bramkach wejściowych na stadion.

PS I. Serdeczne dzięki dla towarzyszy futbolowej tułaczki. David, Darek, Bartek – dzięki!

PS II. Premier Tusk - premier oby już nie długo.

 

This entry was posted on piątek, 10 stycznia 2014 and is filed under ,,,,. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.

Leave a Reply

Podpisz się imieniem lub pseudonimem. Dyskusja z 5 Anonimami nie ma sensu :)