- brak zmian z Grecję i w ogóle wypuszczenie z rąk zwycięstwa, zero reakcji na wydarzenia na boisku,
- późne zmiany z Rosją,
- stawianie na Boenischa (Wawrzyniak jest słaby jak barszcz, ale przynajmniej grał w piłkę w tym sezonie),
- Obraniak na skrzydle (pomijając to jak grał, ustawianie go tam to pomyłka, zwłaszcza mając w składzie Grosickiego),
- właśnie, Grosicki... Za mało Grosickiego. Smuda nie daje mu wejść, aż tu nagle w ostatnim meczu szuka w nim ostatniej deski ratunku? Słabo.
Jeśli chodzi o podejście Smudy do prowadzenia tej reprezentacji, znamienna jest nasza bramkarska historia z meczu otwarcia. Wiadomo, Szczęsny wyrywa czerwoną kartkę, prokuruje karnego, wchodzi Tytoń, broni i zostaje bohaterem. A gdyby Tytoń nie obronił. Jestem przekonany, że natychmiastowo przez media (i przez trybuny już po kilku sekundach) przetoczyłaby się nawałnica pytań z rodzaju "gdzie jest Boruc?" Franz miał szczęście, że Tytoń obronił jedenastkę, bo inaczej podejrzewam, że został by za brak Boruca w kadrze zlinczowany już po pierwszym meczu. I mam wrażenie, że większość rzeczy na tym turnieju Smuda powierzał ślepemu losowi. Zauważmy, że przez wszystkie mecze towarzyskie przed turniejem Polska grała innym ustawieniem, niż nagle zaczęła grać od meczu z Rosją. Dwa z trzech meczy graliśmy nową, nigdy nie ćwiczoną w spotkaniach taktyką. Absurd. Niestety, futbol to nie kasyno, Franiu. Dobry trener wygrywa mecz przygotowaniem drużyny, ale też reakcjami na sytuację na boisku. U Smudy tego nie widziałem. Rzucał kośćmi i przyjmował, co wypadło. Ale jest łyżka miodu w tej beczce dziegciu. Gdybyśmy przypadkiem, jakimś cudem wygrali z Czechami i awansowali do ćwierćfinału, selekcjoner nie tylko zostałby na stanowisku, ale byłby też przez media noszony na rękach, a sam domagałby się pewnie noszenia w lektyce. A tak, można go wreszcie "wypierdolić dyscyplinarnie".