Barca nie zasłużyła na
awans do finału Champions League w więszym stopniu, niż Chelsea na niego
zasłużyła. Dlaczego? Katalończycy mieli wszystko, a nawet więcej, niż potrzeba
było do zwycięstwa. Własnych kibiców, dwubramkowe prowadzenie, przewage liczebną
i w dodatku (tradycyjnie kontrowersyjny ;>) rzut karny. A jednak nie
podołała. Najlepsza drużyna ostatnich lat, a może i wszechczasów zaprzepaściła
niemal pewny awans. Czerwona kartka dla Terry’ego, druga bramka dla Barcy,
odgwizdanie rzutu karnego – trzy razy myślałem sobie: „szkoda, że mecz już się
kończy“. A jednak grając w przewadze Barca dała sobie wbić dwa gole. U siebie!
Na niezdobytym Camp Nou. Pozwolę sobie na mocniejsze słowo: to będzie
najgłośniejsze frajerstwo tego sezonu w klubowej piłce.
Ale nie ujmujmy niczego Chelsea.
Proszę przeczytać następne zdanie na głos i posłuchać jak brzmi. Chelsea
zremisowała 2:2 z Barceloną na Camp Nou, odrabiając dwubramkową stratę
oraz strzelając obie bramki w dziesięciu. Czy pomyślelibyście, że ktokolwiek jest w stanie to zrobić? To pogrubione
zdanie oddaje cały heroizm, jaki Anglicy pokazali w walce z gigantem,
który miał ich niechybnie pożreć, rozjuszony porażką z zeszłego
tygodnia. „The Blues“ zagrali w rewanżu
lepiej, niż tydzień temu; tym razem Katalończycy nie mieli tylu okazji do
strzelenia bramki.
W kontekście tego, co
piszę wyżej, bzdurne wydaje się zdanie katalońskiego „Sportu“, który
z dzisiejszego nagłówka krzyczy o tym, że futbol jest niesprawiedliwy. Bez
sensu są głosy o antyfutbolu, autobusie i inne tego typu pieprzenie. Ta sama
dyskusja miała miejsce, gdy Barcę wyeliminował Inter. Nie, Barca nie była
lepsza. Nie, w piłce nie liczy się ilość podań. Liczą się bramki, których „Duma
Katalonii“, powinna strzelić więcej. Ale po pierwsze nie potrafiła (zwłaszcza w
pierwszym meczu), po drugie nie miała jak (zwłaszcza wczoraj). A to, że Chelsea
zagrała defensywnie, świadczy tylko o tym, jak wielkim faworytem w tym
półfinale była F.C. Barcelona. Faworytem, który zagrał słabo i nieporadnie.
Grali to co umieją najlepiej, ale gdy nie przynosiło to skutku, nie proponowali
żadnej alternatywy. Wprowadzenie wysokiego Keyty i wypchnięcie go na środek
ataku w końcówce odbieram jako oznakę taktycznej niemocy Guardioli w tym
spotkaniu.
Barcelona ma szansę już
tylko na Puchar Króla. Nie wiem, czy jest to przerwa w światowej dominacji
Blaugrany, czy może koniec pewnej epoki w futbolu. Na dzień dzisieszy wydaje
się, że w Katalonii trzeba zmian. Może inny trener? Może transfery? Na pewno
brak tam rasowego napastnika. Choć może wystarczy powrót Davida Villi,
zawodnika, który potrafi uderzać z różnych pozycji, a jego obecność w
składzie zdaje się o 200% zwiększać opcję w ataku Barcy? Odpowiedzi na te
pytania przyniesie dopiero przyszły sezon, a tymczasem czekamy na drugi półfinał.
Abstrachując już nawet od
poziomu sportowego tego spotkania – było to widowisko godne mistrza suspensu.
Pod względem emocjonalnym był to mecz kompletny. Mieliśmy wszystko. Wielką
stawkę, zaskakujące gole (kto by pomyślał, że Ramires potrafi tak strzelać?),
zwroty akcji, czerwoną kartkę, zrezygnowanie, powroty, które Darek Szpakowski
określiłby mianem tych „z dalekiej podróży“. W pewnym momencie usiadłem i
pomyślałem sobie, że właśnie oglądam mecz, który jest esencją piłki nożnej i
tego, co ten sport ma do zaoferowania.